10 lipca 2023

Bycie wzorową uczennicą to czasem nie tylko epizod edukacyjny, rodzaj uznania za zaangażowanie, czy też może nawet rodzaj funkcji. Czasem to styl życia. Styl życia, który nie kończy się wraz z opuszczeniem murów szkolnych. Styl życia, który przenika wszelkie jego dziedziny.

Styl życia. Sposób myślenia.

Męczący. Przygniatający. Wyniszczający. Odbierający radość życia.

 

Do dziś słysząc ”czerwony pasek” mam bardzo mieszane uczucia. I nie, nie… Nie chodzi o to, że neguję pęd do wiedzy, nauki, zgłębiania tajemnic świata, poznawania nowych wszelakich przestrzeni. Wręcz przeciwnie. Wszystkie te rzeczy wciąż, mimo upływu lat brzmią niezmiernie wręcz podniecająco (choć, o ironio, często nie są udziałem młodych ludzi w tych miejscach, gdzie powinny kwitnąć, eksplodować, rozprzestrzeniać się bezgranicznie. Owe miejsca bowiem pokrywa często warstwa grubego kurzu w postaci zastoju myślowego, apatii, tunelowego myślenia i braku zaangażowania- ale ten temat teraz zostawmy…)

 

Wracając do „czerwonego paska” przenieśmy się w odległe lata ubiegłego wieku, gdy siedmioletnia Justynka z bijącym sercem i błyszczącymi oczami wypatrującymi „nowego świata”, którego podwoje właśnie się przed nią otworzyły, zasiadła w szkolnej ławie, przepełniona tymi odczuciami nazwanymi wcześniej, jak przeogromna ciekawość i otwartość na nowe. Była jak gąbka. Chłonęła wszystko. A chłonąć umiała. Można powiedzieć, że urodziła się gąbką;)

W zasadzie nie musiała się uczyć. Będąc w strumieniu płynących informacji, zanurzała się w nim. On stawał się nią, a ona nim. Ta łatwość i lekkość w absorbowaniu wiedzy uczyniła ją bez problemu kolekcjonerką czerwonych pasków. Ba, żeby tylko to. W ciągu swej ośmioletniej kariery jedynymi ocenami cząstkowymi były piątki (z wyjątkiem jednej trójki z matematyki, może w czwartej czy piątej klasie… Wstrząs był tak wielki, że mama otwierając jej drzwi po powrocie ze szkoły i widząc ją tonącą we łzach, nabrała przekonania, że stało się naprawdę coś potwornego.)

 

No bo stało się. Na chwilę runęły podwaliny świata tej młodej istoty.

Czy zbudowała je na nowo?

 

Ależ oczywiście. Minęło kilka lat, aż w końcu ze średnią 5,2 jako laureatka wojewódzkiego konkursu polonistycznego z biletem wstępu do każdego liceum w Wielkopolsce (wówczas do szkół średnich odbywały się egzaminy) opuściła mury szkoły podstawowej.

 

I tu jest być może miejsce na wyjaśnienie, co autor miał na myśli snując przeraźliwą wizję posępnego i nieradosnego życia kolekcjonerki piątek, skoro te kilkanaście wcześniejszych linijek tekstu nie wskazuje jednoznacznie na czającą się za rogiem traumę.

Na pierwszy rzut nie wskazuje, bo to trauma w białych rękawiczkach. Taka jest najgorsza. Z pozoru wygląda niewinnie, dla niektórych może kryć nawet znamiona znakomitości, i jakiegoś rodzaju wspaniałości.

 

Jednak w głębi jest wołaniem o uwagę, wołaniem o zauważenie, wołaniem o miłość.

 

My ludzie, a szczególnie dzieci zrobimy wszystko (podświadomie), by być zauważonym. Jeśli orientujemy się, że coś, co robimy, jakaś forma przejawiona przez nas zyskuje aprobatę otoczenia, a w szczególności tych osób najważniejszych, „uczepiamy się” tego i staje się to ukojeniem dla smutku, wypełnieniem emocjonalnych niedostatków, sztucznym podbiciem swojej wartości.

 

O ironio, ani razu w swoim życiu nie usłyszałam, że mam się uczyć. Nikt nie pytał, czy mam zrobione lekcje. Nikt nie naciskał. Ta naturalna fascynacja nowym i łatwość w jego „nabywaniu” przekształciła się w sposób na odczuwanie, że jest się w jakiś sposób choć na chwilę ważnym.

Oczywiście wszystko odbywało się na poziomie podświadomym, choć mój pamiętnikowy zapis z okolic klasy siódmej, że nie chcę się już tak dobrze uczyć, mógł wskazywać na to, że intuicja działała i szeptała, że coś nie jest w porządku.

 

No bo nie było. Moja dalsza kariera edukacyjna nie była już tak spektakularna . Wszystko bowiem, co pochodzi z zewnątrz, i w jakiś sposób znajduje zastosowanie w łagodzeniu naszych emocji, wytwarzaniu pewnych stanów, polepszaniu samopoczucia, przestaje na dłuższą metę działać.

 

W kolejnych latach znalazłam inne sposoby wypełniania emocjonalnej pustki, choć wzorzec powracał wciąż w innych dziedzinach życia.

To wzorzec, zwany przeze mnie „syndromem wzorowej uczennicy”, który nakazuje:

  • Dawać z siebie wszystko

  • Być perfekcyjną, idealną, po prostu wzorową

  • Zachowywać się tak, by inni czuli się dobrze

  • Rozwijać empatię do granic możliwości

  • Myśleć, że można było to zrobić lepiej („to” oznacza cokolwiek, czego się podejmujemy)

  • Być bezproblemową dla otoczenia

  • Rezygnować ze swoich potrzeb

  • Być zawsze punktualną

  • Być zawsze przygotowaną

  • Być rozsądną, uważną, rozważną

  • "Ogarniać”

  • Męczyć się w imię zasad

  • Nie słuchać siebie

  • Nie pokazywać uczuć i emocji, szczególnie tych świadczących o „słabości”

  • Brać wszystko „na klatę” z uśmiechem na twarzy

  • Słuchać szeptów z głowy, że jest się niewystarczającym, niefajnym, niegodnym

  • Uznawać wszystkich innych za lepszych od siebie

  • „Samo-zosiować” za wszelką cenę

 

Wszystko to praktykowane co dzień jest swego rodzaju mentalną musztrą, wypełnianiem wewnętrznych rozkazów, z podświadomą nadzieją, że ktoś to zauważy, doceni…

Nikt niczego nie doceni w wystarczający sposób, jeśli my nie doceniamy siebie. Wszystko pochodzi od nas, z naszego wnętrza, i emanuje na zewnątrz. Nie na odwrót, jak często myślimy.

Żadnego niedostatku uczuciowego doświadczonego w dzieciństwie nie wypełnią bodźce zewnętrzne, jak np. pochwały, atencja, sukcesy, uciechy, dobra materialne, czy też używki.

 

To jest zadanie dla dorosłości każdego z nas, która zobowiązuje, by zadbać o siebie, o jakość swojego życia. Tylko i wyłącznie dana osoba ma moc uczynienia swojego życia emocjonalnego dostatnim. Wszystko inne jest tylko pięknym dodatkiem, podarunkiem, gratisem.

 

Jak się teraz miewa nasza bohaterka?

Najlepiej ze wszystkich etapów swojego życia.

Chwilę jej zajęło odkrycie w sobie przyczyny niezadowolenia w życiu, poczucia niespełnienia i bycia niewystarczającą. Nie to jest jednak najważniejsze: najistotniejszym jest fakt, że znalazła antidotum na tę „przypadłość”. Spotkała się ze sobą, spojrzała innymi oczami, z innej perspektywy i powiedziała: „Odpuść, kochana”. „Już wystarczy”. „Nie trać więcej czasu na udowadnianie sobie i innym, że zasługujesz, by tu być, by żyć, i by cieszyć się tak po prostu”.

 

Nie dziwi też fakt, że jest trenerką autokomunikacji, która wspiera innych w komunikacji z samym sobą, w byciu sobą, docieraniu do swojej prawdy, w docenianiu siebie, komunikacji z otoczeniem z pozycji osoby, która zna swoją wartość.

 

Nie dziwi również fakt, że jej klientki to często mądre, inteligentne, wykształcone, zaradne, zadbane kobiety, które wciąż nie odczuwają pełni, które wciąż mają uczucie, że robią coś nie tak, niewystarczająco. Kobiety, które w okowach umysłu nałożonych samym sobie, frustrują się często brakiem czasu i siły na celebrację życia samego w sobie.

 

Znam tę energię bardzo dobrze. Rozpoznaję ją błyskawicznie, zanim cokolwiek zostanie powiedziane.

I wzrusza mnie za każdym razem, gdy piękno wewnętrzne każdej z nich nabiera lekkości i wydostaje się na zewnątrz bez konieczności tłumaczenia się, po co tu jest.

2023 @ justynamania.pl

Polityka prywatności i regulamin sklepu